Ocena ****1/2
Galaktyki Milesa Davisa
wypełniają pół kosmosu jazzowego. Drugie pół należy do Johna Coltrane’a. Reszta
zagarnia to co zostało. To podział skrajny, ale konieczny.
„On The Corner” leży przy
równiku. To gorąca i bardzo wilgotna płyta, która jest jednocześnie połączeniem
miasta i dżungli. Zarówno wielkomiejskiej, jak i tej naturalnej, gęstej formacji roślinnej. Pachnie tam
zarówno rozgrzanym asfaltem, jak i żyzną glebą oraz rozbuchaną roślinnością. Album nie leży na zbyt
uczęszczanym szlaku, więc właściwie dla wielu amatorów muzyki nie istnieje.
Troszkę szkoda, bo jego zawartość jest doprawdy ekscytująca.
W życiu jak to w życiu, po fazie
fusion przychodzi czas na kolejny ruch. Odlot został, ale muzyka uległa
znacznej metamorfozie. Zmiana filozofii muzycznej lidera miała zasadniczy wpływ
na zawartość „On The Corner”. Improwizacja odeszła na dalszy plan. To co
najbardziej przykuwa uwagę słuchacza to nieprawdopodobny groove tego materiału.
Tak, to funk, pierwotność, dzicz. Dzięki zastosowaniu loopów rytmiczny walec kręci się monotonnie
przez całą długość płyty. Jego natręctwo jest tak silne, że śmiało można go
wskazać jako głównego bohatera tej płyty. Wciąga on słuchacza niczym czarna
dziura światło. Za stężenie rytmiki odpowiada ogromna ilość instrumentów
perkusyjnych, klasyczna perkusja oraz bas. Może wydawać się dziwne, że na
płycie Milesa trąbka jest nieco peryferyjnym instrumentem. Słychać ją
oczywiście bardzo wyraźnie, ale pełni ona raczej rolę służebną wobec
wspomnianej wyżej dominanty. Podobnie jest z innymi instrumentami. Wszyscy
muzycy skupiają się na jednym: zagęścić jak najbardziej istniejącą już
zawiesinę. Dźwięki z tego krążka dalekie są od „klasycznego” jazzu. Z tej płyty
bardzo blisko jest do funku i rocka. Z jazzu została otwarta głowa, z funku
przemycono rytm i pierwotność, a z rocka jego ówczesną świeżość. Powstało kombo, które targa wnętrznościami.
Omawiany album raczej nie jest
materiałem, od którego należałoby rozpocząć przygodę z Milesem. Po delikatnym
„Kind Of Blue” i pastelowym „In A Silent Way” warto dla odmiany wrzucić
zwierzęce „On The Corner”. Jazz to nie tylko jazz.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Płyta brzmi właściwie jak jeden bardzo
długi utwór. Wskazać choćby jeden moment, to jakby zanegować całość.
2. Najgorszy moment: Miles Davis w latach osiemdziesiątych,
ale to trochę inna historia.
3. Analogia z innymi elementami kultury. Dziwki,
koks, szemrane interesy, mroczne kluby pełne afroamerykanów, kabriolety,
czarnoskóry trębacz w białym płaszczu. Wyczuwalna jest w tej muzyce krawędź, za
którą rozpoczyna się bezprawie.
4. Skojarzenia muzyczne: tagi: Miles Davis, groove w
muzyce, funk, fusion.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: tego o czym
pisałem w punkcie trzecim.
6. Ciekawostka. Po latach na rynku pojawił się
sześciopłytowy „On The Corner – Complete Sessions”. Nigdy nie słyszałem tego
materiału, ale obawiam się, że po zapoznaniu się z nim zacząłbym kraść.
7. Na dokładkę okładka. Czy ktoś z Ku Klux Klanu mógłby
bezkarnie pojawić się w takim miejscu? Mógłby, ale po co miałby to
robić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz