sobota, 30 czerwca 2012

29. Basik: Miles Davis, "On the Corner"

Miles Davis - On the Corner
 
Ocena: * * * * 1/2

Zabawa na naszym blogu jest o tyle fajna, że mogę dokładnie obwąchać sporo ciekawych tytułów po które, sięgnąłbym pewnie za miliony lat albo wcale. Dodatkowo reżim czasowy działa całkiem motywująco na głęboką penetrację zakamarków srebrnego (a ostatnio czarnego) krążka. Azbest napisał podrzucając ten tytuł, ze „mimo wszystko to nie jest do końca płyta jazzowa”. Zaczęło się bardzo tajemniczo! No to zgłębiamy. 
„On the Corner” to cios w ryj. Takiego ciężaru i brutala się nie spodziewałem. Gdzie ta liryczność, gdzie ten mistycyzm z „Bitches Brew”? Nawet „Live – evil” nie był tak hałaśliwy. Płyta właściwie rozpoczyna się „od środka”. Żadnych introdukcji, od razu wpadamy na głęboką wodę w rytmiczne wiry. Słowo kluczowe – „groove” i „loop”. Mnogość instrumentów perkusyjnych, tabla, klaskanie, dzwoneczki itp. tworzą wprost fantastyczne rytmy o nieskończenie głębokiej fakturze. Do tego krótkie zapętlone frazy gitary basowej definiują „Ultra-groove”. Groove nad groove’m. Groove OSTATECZNY. 
Davis już na poprzednich albumach rezygnował z grania konkretnych melodii, czy tematów, natomiast tutaj poszedł jeszcze jeden krok dalej. Zniknęła właściwie improwizacja a jeśli się pojawia (np. solo gitarowe w Helen Butte/Mr. Freedom X) to jest równie postrzępiona i pourywana jak te skrawki melodii dryfujące nad zapętlonymi rytmami. Na „On the Corner” nie gra Miles, Hancock czy inny McLaughlin. Indywidualności zostały zjedzone przez Zespół – odrębny organiczny konstrukt. 
Wszystko wyżej wymienione składa się na absolutnie osobliwe, niepowtarzalne brzmienie tego albumu. W skali makro muzyka stoi tutaj w miejscu lub obraca się z wolna niczym kula ziemska. Pod lupą z każdego dźwięku wibruje życie, emituje energię i pochłania do nieskończoności. To nie jest jazz. To jest jazz. Fraktalny Funk. Czy to ważne? 

Kwestionariusz. 
1. Najlepszy moment: Black Satin,  szesnastkowa figura hi-hatu w „One And One” właściwie przewijająca się przez całą resztę albumu.  
2. Najgorszy moment: wysoka cena Complete On the Corner Sessions. A chciałoby się ! 
3. Analogia z innymi elementami kultury: dwa słowa: New, York.
4. Skojarzenia muzyczne: funk, drum and bass. 
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Kraków jak Manhattan. Czerwiec, droga do pracy przez zatłoczone aleje, żar płynący z nieba. 
6. Ciekawostka: saksofonista Dave Liebman nagrawał na żywca solo w utworze tytułowym słysząc jedynie partię bębnów. Cała reszta instrumentalistów była wpięta w linię a on nie dostał odsłuchu. Szacun !  
7. Na dokładkę okładka: Hej! Niezła imprezka ! Smutny pan z wąsami nie ma kasy, laska z Bitches Brew nie pójdzie z takim frajerem! Z tyłu okładki zamiast „ON” pojawia się „OFF”. Koniec imprezy? E tam! Zawsze można wcisnąć „play”!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz