Ocena: * * * 1/2
Obecnie metal to trudny i w większości nudny gatunek. Po pierwsze, kopalnia (nie)świętych riffów została bardzo dawno wyeksploatowana. Po drugie, liczne mezalianse tej muzyki z innymi gatunkami także przestały podniecać. Wróćmy jednak do czasów kiedy w metalowej studni dna jeszcze nie było widać. Rok 1996, płyta Mysticum „W nurcie piekła”.
Prawda, można zrecenzować ten album jednym zdaniem: tradycyjny skandynawski black metal z automatem perkusyjnym. Kropka. Wiadomo, gitary szumią jak odkurzacz Zelmer Predom 338, wokalista skrzeczy niewyraźne teksty i kreuje atmosferę grozy itp. itd. To co jednak najsmaczniejsze to sposób wykorzystanie automatu perkusyjnego. Tradycyjne partie bębnów czyli zaprogramowane tak jakby zagrał je żywy (ha! ha!) perkusista pojawiają się co prawda tu i ówdzie („Wintermass”, „In Your Grave”), ale w większości przypadków mamy do czynienia z mocnymi bitami techno. Trzeba dodać – prostymi i brzmiącymi bardzo surowo. Może nie jest to pomysł nowatorski nawet jak na tamte czasy, bo i Mayhem na „Deathcrush” automatu dotykał, ale pomysł wykorzystany wyśmienicie. Maszyna potęguje atmosferę chłodu i wprowadza więcej transu do sunących przez skute lodem krajobrazy gitar.
Oczywiście automat perkusyjny to nie jest jedyny atut tej płyty. Są tu naprawdę świetne przejrzyste (mimo „tradycyjnego” dla gatunku brzmienia) w swojej strukturze utwory, ciekawe riffy, patenty rytmiczne i ten autentyczny zimny i groźny klimat.
No to co? Odpalcie ten album i przekonajcie się sami, że w black metalu martwy perkusista jest jeszcze lepszy niż żywy.
1. Najlepszy moment: „Where the Raven Flies”, „The Rest”
2. Najgorszy moment: Płyta zbyt równa, żeby stwierdzić.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Sądząc po tytułach mamy tu śmierć, piekło, zagładę, bluźnierstwa religijne i tym podobne blackowe bzdury. Teksty za bełkotliwe, żeby analizować.
4. Skojarzenia muzyczne: Cała druga fala black metalu.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa: Kulig w Trondheim, dwie ofiary śmiertelne.
6. Ciekawostka: Riff z „Where the Raven Flies” kojarzy mi się bardzo z jakimś numerem naszego Vadera. Dobrz mówię?
7. Na dokładkę okładka: Okładka złowroga. Ciemność widzę.
Prawda, można zrecenzować ten album jednym zdaniem: tradycyjny skandynawski black metal z automatem perkusyjnym. Kropka. Wiadomo, gitary szumią jak odkurzacz Zelmer Predom 338, wokalista skrzeczy niewyraźne teksty i kreuje atmosferę grozy itp. itd. To co jednak najsmaczniejsze to sposób wykorzystanie automatu perkusyjnego. Tradycyjne partie bębnów czyli zaprogramowane tak jakby zagrał je żywy (ha! ha!) perkusista pojawiają się co prawda tu i ówdzie („Wintermass”, „In Your Grave”), ale w większości przypadków mamy do czynienia z mocnymi bitami techno. Trzeba dodać – prostymi i brzmiącymi bardzo surowo. Może nie jest to pomysł nowatorski nawet jak na tamte czasy, bo i Mayhem na „Deathcrush” automatu dotykał, ale pomysł wykorzystany wyśmienicie. Maszyna potęguje atmosferę chłodu i wprowadza więcej transu do sunących przez skute lodem krajobrazy gitar.
Oczywiście automat perkusyjny to nie jest jedyny atut tej płyty. Są tu naprawdę świetne przejrzyste (mimo „tradycyjnego” dla gatunku brzmienia) w swojej strukturze utwory, ciekawe riffy, patenty rytmiczne i ten autentyczny zimny i groźny klimat.
No to co? Odpalcie ten album i przekonajcie się sami, że w black metalu martwy perkusista jest jeszcze lepszy niż żywy.
1. Najlepszy moment: „Where the Raven Flies”, „The Rest”
2. Najgorszy moment: Płyta zbyt równa, żeby stwierdzić.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Sądząc po tytułach mamy tu śmierć, piekło, zagładę, bluźnierstwa religijne i tym podobne blackowe bzdury. Teksty za bełkotliwe, żeby analizować.
4. Skojarzenia muzyczne: Cała druga fala black metalu.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa: Kulig w Trondheim, dwie ofiary śmiertelne.
6. Ciekawostka: Riff z „Where the Raven Flies” kojarzy mi się bardzo z jakimś numerem naszego Vadera. Dobrz mówię?
7. Na dokładkę okładka: Okładka złowroga. Ciemność widzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz