niedziela, 22 lutego 2015

90. Pippin: Queen, A Kind of Magic


Ocena: * * * 1/2

Gdy byłem dzieciakiem i znałem trzy utwory Queen na krzyż (załóżmy, że były to ”Radio Ga Ga”, „I want to break free” i „A kind of magic”, doznałem niemałego rozbawienia, czytając list w jakimś piśmie muzycznym lub młodzieżowym. Autor pisał mianowicie, że poszukuje na wymianę płyt zespołów hardrockowych – Deep Purple, Queen, Budgie i coś tam jeszcze. Budgie nie znałem, Deep Purple jak najbardziej kojarzyłem, ale Queen? Jaki hardrock, co to za głupie żarty? Przecież Queen to taki melodyjny poprock z syntezatorami. Nabrałem zatem własnego zdania o wiedzy i zorientowaniu autora listu i wróciłem do swoich zajęć.

Musiało minąć kilka lat, zanim zrozumiałem, że pod względem stylistyki były co najmniej dwa Queeny. Ten bardziej hardrockowy z lat siedemdziesiątych i ten bardziej komercyjny z następnej dekady. Plus jeszcze wybryk w postaci „Innuendo”. Z płyt „drugiego Queen” „A Kind of Magic” jest chyba najlepsze – kompozycje są ciekawsze, a aranżacje bardziej wyrafinowane niż na poprzednich dwóch, dość kiepskich, płytach.
Musiało minąć kolejne kilka lat, zanim zrozumiałem, że Queen był jednak jeden. I że w jakie stylistyczne rejony by nie brnął, cechy charakterystyczne miał zawsze te same. I to, może i popowo-plastikowe, „A Kind of Magic” wszystkie te cechy posiada. Bo „One vision” ma porządny riff, utwór tytułowy charakterystyczne wielogłosy i harmonie wokalne, „Who wants to live forever” natchnioną solówkę gitarową Briana, bo „Princes of the Universe” to wiązanka kilku wątków i zmieniających się tematów, niczym na „Nocy w operze”, a „Friends will be friends” to na pewno nie jest poziom „We are the champions”, ale należy do tego samego podgatunku stadionowych hymnów. Queen nie zmieniał ducha, zmieniał tylko środki wyrazu. Jasne, pomysły miewał lepsze i gorsze. Na tej płycie stoi pośrodku. Są wzloty („Who wants to live forever”), są utwory co najmniej dobre (tytułowy), są przeciętne („One vision”), są i słabe. Najbardziej przeszkadza nie słabość kompozycji, tylko dyskotekowo-popowe aranżacje. Ale cóż poradzisz, takie były czasy, a chłopaki nie zamierzali ignorować nowinek i popularnych brzmień.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Nagła zmiana wokalisty, czyli kontrast między pierwszą a drugą zwrotką „Who wants to live forever”.
2. Najgorszy moment: „Don't lose your head”.
3. Analogia z innymi elementami kultury: „One vision” z jakże znajomym wersem „I had a dream” nawiązuje do przemówień i poglądów Martina Luthera Kinga.
4. Skojarzenia muzyczne: Przede wszystkim Queen, a oprócz tego MTV i hity lat osiemdziesiątych.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Wiecie, nic specjalnego – obcinanie głów w podziemnym garażu, ganianie po szkockich łąkach, Sean Connery z wąsami.
6. Ciekawostka: Gdy byłem mały, ale kojarzyłem już coś tam z języków angielskiego i niemieckiego, byłem przekonany, że tytuł tego albumu oznacza „magiczne dziecko”.
7. Na dokładkę okładka: Wszystko fajne i śmieszne, ale najbardziej Freddie, który jako żywo przypomina Jacka Cygana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz