wtorek, 30 września 2014

82. pilot kameleon: Lady Pank, O dwóch takich, co ukradli księżyc



I - ***1/4
II - * i 1/2

Dobra, po chwili wątpliwości dochodzę do wniosku, że to jednak mocny strzał do recki. Wiadomo, że należałoby raczej tłuc i kopać ile wlezie, ale... nie da się ^. W każdym razie dotyczy to pierwszej części tej płyty, czyli tej z piosenkami najbardziej znanymi. Kompozycje zrośnięte z człowiekiem od dawien dawna. Trudno wyplenić, trudno popatrzeć w lustro i powiedzieć, że to jest grówno, którego tykać nie wolno. Bo nie jest. O ile tandem Borysewicz Panasewicz wzbudza we mnie obrzydzenie, do czego przyczyniła się lwia część dorobku formacji LP, ale przede wszystkim buraczana aura, jaką wokół siebie roztaczają, o tyle warunkowo akceptuję debiut, omawiany tu filmowy materiał i handmejdowy debeściak [udostępnię ci listę, jak przelejesz mi 100 złotych na konto]. Każdy w życiu ma jakąś wstydliwą fascynację muzyczną. Każdy!
Jakby nie było, "O dwóch takich..." to kopalnia hitów, która zabarykadowała się w głowie lata temu, nawet nie wiedząc, skąd. Nie przeszkadza wiadoma stylistyka przeładowana chorusami i innymi napowietrzaczami dźwięku, nie bolą teksty, które powinny boleć. Jednym słowem, czym Bartosza nasycisz za młodu, tym na starość trąci. Nośność "Marchewkowego pola", czy "Dwuosobowej bandy" czesze zawsze. Wszystko jest tu przepełnione osiemdziesioną, syntetykiem, czasem Markiem Knopflerem i The Police, zawsze Borysem (oddajmy mu to, co jego), ale to nie boli tak jak powinno. Nie boli, bo ma pewien urok i powab. Dobrej piosenki nie da się nie lubić, a większość z nich jest tutaj co najmniej bardzo dobra. Szkoda tylko, że ten poziom nie jest utrzymany przez całą długość, bo wtedy można byłoby mówić nawet o jakiejś czwóreczce...
Teraz pora na drugi dysk, co to w wydaniu kompaktowym jest razem z częścią pierwszą. I tu już pojawiają się problemy. Słabiutko, kiepsko. W filmie (sam film się nie bronił) takie ilustracyjne plamy dawały radę, bez obrazu trudno się tego słucha. Krótkie kompozycje, bez pomysłu, bez zęba, bez niczego, co sprawiłoby, że zostaną w głowie na dłużej. Lepiej pić browary w tym czasie i słuchać Boba Dylana z wczesnych płyt.

Podsumowując:
  • film nie nadaje się do oglądania,
  • pierwsza płyta z muzyką może być rekomendowana w szczególnych przypadkach, dla mnie mocne ***,
  • druga płyta z muzyką powinna zostać wykasowana z wszelkich nośników na zawsze, czyli takie * z plusem.

^ Znajomi, koledzy, koleżanki, nie skreślajcie mnie za to, że lubię ten album.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Przy pisaniu tej recenzji piję portera. Jest pyszny!
2. Najgorszy moment: Kto widział film ręka w górę? Komu się podobało noga w górę? Nie wiedzę. Dziękuję.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Anal ogia z domem kultury.
4. Skojarzenia muzyczne: Jak ich nie lubię, tak rozpoznawalności im nie zabiorę.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Do historii o tym, jak zespół Lady Pank zniszczył w Polsce komunizm.
6. Ciekawostka: Znam super historię o zespole Lady Pank, którą opowiedział mi Basik, bo miał kiedyś przyjemność (ROR) supportować ten zespół. Niestety obiecałem mu, że pary z ust nie puszczę. Jakby co, piszcie do niego.
7. Na dokładkę okładka: Zamek jak z Hammera albo Amicusa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz