Wbrew tytułowi, nie będzie to wpis monograficzny o Einstürzende
Neubauten. Nie będzie to również spontaniczna wyliczanka piosenek z ciszą (lub
seksem) w tytule. Chociaż przyznam, że kusiło, by zbudować dziesiątkę z hitów
tego sortu co „Cisza jak ta” Budki Suflera czy „Między ciszą a ciszą” Grzesia
Turnaua. Zajmijmy się jednakowoż faktycznie dziesięcioma wybranymi przejawami
użycia ciszy w muzyce, a użycia owe mogą być różne – dosłowne lub przenośne,
trafione lub pretensjonalne, poważne lub głupawe... Co kto lubi.
John Lennon & Yoko Ono – Two Minutes of Silence (Unfinished Music No. 2: Life with the Lions, 1969)
Tytuł mówi wszystko – mamy dwie minuty ciszy. I tyle. Jedni
widzą w tym hołd dla Johna Cage’a, inni jedną z artystycznych prowokacji Johna
i Yoko. Oficjalna wykładnia jest jednak taka, że te dwie minuty ciszy oddają
uczucia sławnej pary po stracie dziecka. Jak niemal dwadzieścia lat później
zaśpiewali Floydzi - silence that speaks so much louder that words.
King Crimson – In the Court of the Crimson King (In the Court of the Crimson King, 1969)
Ja wiem, że Pilot napisze o „Moonchild”, ale ja o czym
innym. Bo ilekroć słyszę takie pauzy, jak w końcówce tytułowego utworu debiutu
Frippa i spółki, przypomina mi się, jak w liceum zgrywałem ten album na kasetę
i musiałem poprawiać tę czynność kilka razy, bo za wcześnie wciskałem „stop”.
Black Sabbath – War Pigs (Paranoid, 1970)
Jakiejś specjalnie spektakularnej ciszy nie ma, ale te
minipauzy i brak podkładu muzycznego pod wokalem Ozzy’ego w zwrotkach
wyznaczyły trend i wzór na długie lata. Sprawdźcie choćby takie „Sweating
Bullets” Megadeth.
Perfect – Autobiografia (UNU, 1983)
Że co, że głupio? Moi drodzy, to w tej piosence poznałem (a
przynajmniej po raz pierwszy świadomie), że można zakontrować ciszą w piosence
popowej. Miałem ze 12 lat i te kilkusekundowe pauzy między zwrotkami wydawały
mi się jakimś nieziemsko odkrywczym pomysłem.
Maanam – To tylko tango (Nocny Patrol, 1983)
Te werble do dziś wywołują ciarki, a chwile ciszy oddzielające
uderzenia tylko je potęgują. A z samą piosenką wiąże się historyjka o jeszcze innym
wymiarze ciszy, mianowicie ciszy w eterze. Maanam nie zgodził się zagrać na
zjeździe młodzieży socjalistycznej i na kilka tygodni kraj dostał zakaz grania
ich piosenek w radiu. Na liście Trójki nie chciano ot tak wyrzucić utworu z
zestawienia, grano więc, bez żadnych zapowiedzi i komentarzy same werble. Marek
Niedźwiecki był (jest), jaki był, ale za ten pomysł ma ode mnie ukłon do samej ziemi.
Soundgarden – One Minuteof Silence (Ultramega OK, 1984)
W sumie żart, powtórzenie pomysłu Lennona, choć nie do końca
– jakieś szmery i odgłosy słychać w tle. Mnie ujęli tym, że utwór jest na
płycie oficjalnie opisany jako... przeróbka utworu Lennona.
Talk Talk – Laughing Stock (cały album, 1991)
Oooo, to jest temat. Kto inny tak budował nastrój, kto inny operował
oniryzmem, pograniczem rocka i ambientu oraz ciszą właśnie, niż Talk Talk, nie
tylko na tej płycie? Można mówić długo, ale lepiej, zgodnie z tematem audycji,
pomilczeć. I posłuchać.
Einstürzende Neubauten – Sabrina (Silence is Sexy, 2000)
Neubautenów jednak nie zabraknie, skoro od tytułu ich płyty
wzięliśmy tytuł odcinka. Ale nie będzie kawałka tytułowego, nie będzie nawet
kawałka ze specjalnym użyciem ciszy. Oto „Sabrina”, utwór otwierający album.
Tak niezwykle, jak na nich, delikatny, melodyjny i subtelny, że może uchodzić
za przejaw zainteresowania Blixy spokojem i ciszą właśnie.
Swans – Eden Prison (My Father Will Guide Me up a Rope to the Sky, 2010)
Nie wymieniliśmy jeszcze dość specyficznego i często
spotykanego rodzaju ciszy, jakim jest cisza przed burzą. Doskonałym jego
przykładem jest ten fragment „Eden Prison”, zanim padną słowa „We are free”.
Tutaj trochę się pogimnastykuję w tłumaczeniu, co autor miał
na myśli, bo jakkolwiek ciszy w twórczości The Cure szukać można z powodzeniem,
to chcę zwrócić uwagę na coś innego. Niech za ciszę posłuży brak wokalu Roberta
Smitha i delektowanie się samymi tylko instrumentami. O co mi chodzi? O te
wszystkie utwory The Cure, gdzie wokal wchodzi sobie w połowie albo jeszcze
później. Gdzie Robert w pięciominutowej piosence zaczyna śpiewać dopiero po
upływie trzech minut, a wcześniej pozwala gitarom powtarzać niemal do znudzenia
jeden motyw. Leniwie, nie spiesząc się, czy to przygotowując grunt pod własny
śpiew, czy to zwracając uwagę, że sam śpiew nie jest najważniejszy. Przykładów
znajdziecie sporo – na „Faith”, „Kiss me kiss me kiss me”, „Disintegration”,
„Bloodflowers”...
Pełna zgoda co do The Cure. Bardzo lubię ten przedłużający się czas, zanim zacznie śpiewać!
OdpowiedzUsuń