*
Dobra, nie byłoby tej
recenzji, gdyby nie Rojas i występ Wódeckiego z Miczami na
tegorocznym Offie. To pewnik. Najbardziej zabawny dla mnie jest
jednak szum, jaki się wokół tej płyty wytworzył. Jakie świetne,
jakie zajebiste, tyle lat skryte przed uszami melomanów! Biały kruk
czarnego krążka. Nie, to jest naprawdę wspaniałe, potężne i
prze kozackie. I ok... Choć muszę stwierdzić, że to chyba
pierwszy tak potężny zwrot młodzieży w ostatnich czasach w
kierunku wstydliwej polskiej rozrywki lat 70. Wyobraźmy sobie taką
sytuację: wbijasz trzy lata temu z winylem Zbycha na imprezę do
kumpli melomanów. Większość patrzy na ciebie z niedowierzaniem,
no jaja sobie chłop robi... Może, niewykluczone. Oglądają winyl,
narzekają na kiepską jakość polskich tłoczeń i wrzucają longa
na gramofon. Rusza płyta. Jest konsterna. Opole zmiksowane z Sopotem
oraz Gierkiem. Przeciętna produkcja. Na dodatek winyl nieco smaży
na początku strony B. Gościu, który przyniósł album jest
przeszywany spojrzeniami. Zwała? Nie no, pewnie podjarał sobie i
wyciągnął album z piwnicy swoich starych... Słyszysz te teksty?
Słyszysz ten lukier, co z membrany cieknie? Boże, za moment zaklei
ci wysokotonową kopułkę! Matko... Noc otwiera nam sto świetlistych
bram? No kurwa... A ten kawałek o Jasiu i Małgosi? Puszczam
centralnie womit na dywan. Wbij dziś z longiem Andrzeja Rosiewicza na taką
imprezę i obserwuj. To samo byłoby trzy lata temu z Wodeckim. Co
najwyżej ciekawostka, a tu ponoć petarda.... Prasa chwali, ludzie
kiwają głową z aprobatą. Hmmm... Dziś okazuje się, że płyta
jest wysmakowana, fajna, że też przez lata nie mieliśmy o niej
pojęcia! Naprawdę niezłe kawałki. Dobrze, że czujny Macio z
Miczów wpadł na taki świetny pomysł. Tylko patrzeć, jak jesienią
tandem ruszy na trasę po eleganckich lokalach, gdzie większa
publiki pobierać będzie świadczenia emerytalne. A hipsterki tam
nie będzie, bo bilet za stówencję, to już za srogo...
A ja się tym wszystkim
brzydzę, a nie mam poczucia humoru i zmarnowałem 160 minut na
cztery odsłuchy tego albumu. Dziękuję.
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: jak widzę Zbycha na mieście. Wpierdziela lody
w wafelku. Zawsze wciska tam kilkanaście kulek.
2.
Najgorszy moment: słodki dom z piernika / w starych dziuplach
magnificat.
3.
Analogia z innymi elementami kultury: Lato po podaniu Dejny
strzela samobójczego gola na MŚ w Holandii w 1977 roku.
4.
Skojarzenia muzyczne:
5.
Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: torsji.
6.
Ciekawostka: Punkt pierwszy jest autentyczny. Po Krakowie Zbychu
chadza bez napinki, można podejść, pogadać, fotkę sobie
pstryknąć.
7.
Na dokładkę okładka: Plereza na głowie wycina szacun. Jedyny
element, który doceniam.
"wbijasz (...) na imprezę do kumpli melomanów" - to zdanie brzmi jak wstęp najgorszego możliwe koszmaru, jaki mogę sobie wyobrazić. Lubie słuchać muzyki od punka po klasykę, lubię imprezy, ale po kiego grzyba ktoś miałby się katować imprezowaniem z "kumplami melomanami"? Brrr. Wolałym już słuchać Wodeckiego.
OdpowiedzUsuń