sobota, 31 sierpnia 2013

60. Basik Wodecki: Zbigniew Wodecki, "Zbigniew Wodecki"



Ocena: * * *

Zapowiadana obecność Zbigniewa Wodeckiego (zwany dalej Zwodem) na OFF festiwalu wprawiła mnie w konsternację. Że, niby ten obiekt westchnień emerytek i słuchaczek radia złote prze-choje, czy ulubieniec jubilatów z „Koncertu Życzeń” ("z okazji złotych godów…") występuje na alternatywnym (termin umowny) festiwalu? Co będzie dalej? Rynkowski, Krawczyk, czy też inne mroczne widma z lat mojego dzieciństwa. Nazwa Mitch&Mitch obok Wodeckiego dawała mimo to nadzieję na to, że zobaczymy coś nieszablonowego i szalonego, że oto np. zobaczymy sztukę nawiązującą do kolaboracji Zappy, MOI i Beefhearta. Mitch&Mitch jednak przenicowali tą swoją przewrotność i za najambitniejszy punkt postawili sobie odtworzenie debiutanckiego materiału Zwoda w skali 1:1. Sądząc po reakcji offowiczów (czyt. dzieci z brodami) sukces został osiągnięty. Niniejszemu recenzentowi nie dogodzono, ale w głowie pojawiło się kilka myśli, które niezwłocznie należało zweryfikować z materiałem studyjnym. 
Debiut solowy Zwoda potrafi zauroczyć od pierwszego wejrzenia, to fakt. Jakie to piękne! Te smyczki, dęciaki, pulsujące rytmy, atłasowe głosy. Plaża, dziewczyny, miłość, lody, słońce. To się musi podobać i ja w sumie też złapałem się trochę na to. Jak na muzykę pop jest to rzecz zrobiona z klasą i elegancją. Właściwie z niedużą zawartością obciachu. Jest gładko, denerwująco wręcz grzecznie (plaża ale bez golasów). Jest ciepły soul, jest natrętnie namiętna nuta francuskiej piosenki. Głos Zwoda, trochę kwadratowy i szorstki ale warsztatowo na najwyższym poziomie. Im więcej słucham, tym większe jednak wrażenie, że zostałem trochę oszukany i zmanipulowany. Że ktoś dał mi stos cukierków a ja zapomniałem się jak dzieciak. Smakuje jak cholera, chce więcej, jeszcze więcej ale w domyśle czeka mnie bolesna wizyta u dentysty. To nie jest złe w małych dawkach, w dużych jednak nieproporcjonalnie zabójcze (Wpychanie staruszków pod rozpędzone samochody powinno zrewanżować przedawkowanie). 
Warto poznać lecz traktować koniecznie z umiarem. Urokliwe i bez pajęczyny. Bez patyny również. W kontekście współczesnej muzyki pop, wydrążonej z jakiejkolwiek treści i zastąpionej trocinami, śpiewanej przez szmaciane lalki z patykami w dupie, debiut Wodeckiego to fachowa i ambitna propozycja.

Kwestionariusz: 
1. Najlepszy moment: Zbigniew przestał mi się kojarzyć z absolutnym zgredem. Teraz jest tak z 70% zgreda – i tak postęp 
2. Najgorszy moment: Te teksty… no cóż, patrząc przez palce i wmawiając sobie, że to przecież muzyka popularna to nie jest aż TAK źle. Głos Zwoda nie należy również do moich ulubionych. No i ten lukier i słodka polewa potrafi przewrócić w bebechach. Lubię czekoladę ale gorzką (min. sześcdziesiątka). 
3. Analogia z innymi element kultury: Tytuły mówią same za siebie: „Kochałem panią kilka chwil” – problemy na tle erotycznym, „Odjechałaś za daleko” – trudny temat narkomanii, „Panny mego dziadka” – historia bogatego dziadka-zboczeńca. 
4. Skojarzenia muzyczne: Taki Serge Gainsbourg. Z drugiej strony blisko tu do muzaka typu supermarketowego lub „elevator music”. 
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Kompulsywno - maniakalnego wpierdalania krówek. 
6. Ciekawostka: Ponoć raz zrobił sobie pasemka. 
7. Na dokładkę okładka: Prawie jak „Bryter Layter” Nicka Drake’a. PRAWIE. No i te ray-bany miazgatory!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz