środa, 17 lipca 2013

58. Basik: Porcupine Tree, "Lighbulb Sun"





**** 1/2

„Six of one a half a dozen
Black guitars and plastic blues
Hide behind a wall of nothing
Nothing said and nothing new”


Symptomy przemiany stylu Porcupine Tree były zauważalne na “Signify” a w pełni eksplodowały na poprzedzającym omawiany longplej “Stupid Dream”. Wraz z nowymi inspiracjami (jak we frazie z „Pure Narcotic”: „You keep me listening to The Bends”, ale też Beach Boys), Steven Wilson porzucił eksperymenty, kosmiczne wielominutowe pejzaże oraz nadmierne pretensje do rocka progresywnego na korzyść formalnie prostych i zwartych kompozycji. Trop ten rozszerza na „LB” łącząc piosenkowy temperament utworów z umiarkowanie rozwiniętymi formami i – przede wszystkim – aranżacjami. Talent Wilsona w pisaniu chwytliwych melodii, czułość na różnorodne barwy, jakie niesie ze sobą dźwięk oraz perfekcyjne połączenie długich i krótkich form osiągnęła tutaj swoje maksimum, czego efektem jest najwybitniejsze dzieło Porcupine Tree.

“I was kissed on the cheek by a cold mouth
While the taxi was waiting like a getaway car
Each second seems like a lifetime
And the cat it's been staring at me all this time”


Odcięcie się od pępowiny progrocka to również zerwanie z małostkowo pojmowaną koncepcyjnością fabularną albumów. Przechodzimy na wyższy poziom. Na koncept globalny, gdzie główna tematyka rozpływa się w idee fixѐe twórcy. Sentymentalny powrót do czasów dzieciństwa i dojrzewania („Lightbulb Sun”, część A utworu „Last Chance To Evacuate Earth Before It’s Recycled” zatytułowana „Winding Shot”), relacje interpersonalne – tu w różnych stadiach degeneracji („Shesmovedon”, „Hatesong”, „Russia on Ice”), kwestie wiary (część B „Last Chance…”) oraz introspekcje („How Is Your Life Today?”) będą często obracane przez zespół również w przyszłości. Na „LB” charakterystyczne jest rozbicie tekstów na płaszczyzny czasowe: przeszłości – w kontekście naiwności, ale też czystości, przyszłości – rzeczy, które mogłyby się wydarzyć oraz teraźniejszości – stanu zawieszenia pomiędzy pozostałymi dwoma oraz stanu oczekiwania. Prawdą jest, że w warstwie słownej dużo tu stylizacji i – nie oszukujmy się – patosu. Piorunujące wrażenie w „Last Chance…” robi zestawienie naiwnych wspomnień z dzieciństwa ze słowami przywódcy sekty „Heaven’s Gate” odpowiedzialnego za zbiorowe samobójstwo kultystów (ponoć nie umarli a jedynie przeszli przemianę w istotę „wyższą”), w pełnej napięcia części drugiej. Przegięty i pozornie kiczowaty wydaję się tekst zamykającej piosenki „Feel So Low”. Jednak po słowach jak z kiepskiej piosenki miłosnej: „OK you’ve won/ You make me feel so low” Wilson dodaje po cichu „thanks!” natychmiast rozjaśniając atmosferę i puszczając oko do słuchacza w iście brytyjskim stylu. To niejako podsumowanie płyty, gęstej od emocji, ale jednocześnie dającej dystans, a jeśli pojawiają się banały to wiadomo, że to wszystko jest celową stylizacją.

“My head beats a better way
Tomorrow a better day” 


„LB” to dowód na mistrzowsko opanowany songwriting w domenie około rockowej. W kwestii aranżacji wybija się przemyślanie dobrane instrumentarium dające spore spektrum stylistyczne od piosenki na głos i fortepian przez rockowo-psychodeliczne podróże do rozbudowanych pinkfloydowych przestrzeni. Materiałowi nie brak gęstości i wyrazistości nieobecnej u większości spadkobierców prog rocka, który naznaczona jest zarówno personą Stevena Wilsona jak i reszty instrumentalistów. Może i ta płyta błyszczy i mami różnymi pięknymi brzmieniami, ale przede wszystkim czuć, że u podstawy siedzą tu doskonałe i tłuste od treści piosenki.

(wszystkie cytaty pochodzą z omawianej płyty)

Kwestionariusz:
1.  Najlepszy moment: Nie potrafię rozbijać tego albumu na momenty. Rządzi w całości.
2. Najgorszy moment: Piętno Wilsona. Mam wrażenie, że jest to jednak rzecz hermetyczna i znajdzie tyle zwolenników co przeciwników nie mogących zdecydować się czy, aby nie mamy do czynienia z podróbką.
3. Analogia z innymi element kultury: "You're only chance to survive"
4. Skojarzenia muzyczne: „Russia on Ice” to taki „Cortez The Killer” Neila Younga grany przez późny Pink Floyd. „Where We Would Be” z kolei kojarzy mi się z oniryczno-zgiełkliwą działalnością My Bloody Valentine.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: ostatnio do biegania nad Wisłą
6. Ciekawostka: Steven Wilson napisał recenzję „In Rainbows” Radiohead dla meksykańskiej edycji "The Rolling Stone”.
7. Na dokładkę okładka: nie przepadam za stylistyką okładek PT, te abstrakcje pełne wydumanej symboliki nazbyt kojarzą mi się z progresywnymi oszustami. Cóż, płyta ma tytuł „Lightbulb Sun” i jest na niej żarówka. Nic więcej nie jestem w stanie wyciągnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz