czwartek, 28 lutego 2013

46. Azbest: Nick Cave and the Bad Seeds "Push the Sky Away"

Nick Cave and The Bad Seeds - Push the Sky Away
Ocena: * * * 1/2

30 lat działalności pod tym szyldem (tak jakby), 15 płyta studyjna (tak jakby) i pierwsza od 5 lat (tak jakby). No i pierwsza na, której Nick jest jedynym członkiem z pierwotnego składu (tak jakby). Juz odejście Blixy dekadę temu postawiło pytanie "da radę?". Kolejne dwie (a może trzy - zależy jak liczyć) płyty zamknęły paszczę niedowiarkom. Średni debiut Grindermana i odejście Harveya znów zasiało we mnie niepokój, rozwiany w większym stopniu przez soundtrack do "Lawless" (dobry) niż drugiego Grindermana (w sumie nie najgorszy). Ale w końcu mamy - płyta Bad Seeds bez Micka.
"Push the Sky Away" bardzo różni się od swojej poprzedniczki "Dig Lazarus Dig". O ile tamta była hałaśliwa, żywiołowa i ociekała energią, następczyni jest zdecydowanie spokojniejsza, stonowana, ba - wręcz wyciszona. Dużo subtelnych melodii, nastroju, klimatu.
W czym problem? "Push the Sky Away" brakuje urozmaicenia, i to zarówno w skali makro jak i mikro. Piosenki są urocze, ale w większej ilości zaczynają usypiać. Utworów wcale się nie rozwija – jak się zaczynają tak się kończą. A niestety nie wciągają zbytnio, nie hipnotyzują słuchacza swoją transowością. Co jest o tyle ciekawe, że często zbudowane są w oparciu o loopy. Ale nie żadne tam łup-łup-łup-jeb na 4/4. Są nienachalne, organicznie brzmiące. Ale w ucho się nie wkręcają.
Większość kawałków na tej płycie jest w tej samej stylistyce - łagodno-szepcząco-kołysankowej. A gdy już trafi się taki zakotwiczony na rozkosznie grooviącej linii basu (patrz „Water's Edge" a zwłaszcza "We Real Cool") to próżno oczekiwać by eksplodował w pewnym momencie czadem jak to dawniej w "Tupelo" bywało. A i tak to najżwawsze części albumu.
"Push the Sky Away" nie pokazuje Nicka ani zespołu w szczytowej formie. Materiał ma niewątpliwe braki i nie sądzę by na długo pozostał w koncertowym repertuarze grupy (ale na płycie pojawiła się też prawdziwa perełka - „Jubilee Street”). Rozumiem chęć odcięcia się od Łazarza, ale ze dwa energiczne kawałki więcej znacząco urozmaiciłyby zabawę.
Najsłabsza płyta the Bad Seeds jaką słyszałem (nie znam niesławnej „Nocturamy”) - zdecydowany spadek formy. Pamiętając jednak, że spadek formy u Cave'a to dla niejednego obiekt marzeń.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: "Jubilee Street"
2. Najgorszy moment: "Mermaids" - nudnawe
3. Analogia z innymi element kultury: "Finishing Jubilee Street" to oczywiście meta-nawiazanie do "Jubilee Street". W innym z tekstów pojawiają się Hanna Montana i Robert Johnson - co za połączenie.
4. Skojarzenia muzyczne: Trochę inny niż zwykle, ale jednak to wciąż dobry, stary Nick.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: późna noc - może uleczyć z bezsenności.
6. Ciekawostka: inspiracja dla Cave'a do tworzenia tekstów były ciekawostki wygrzebywane z czeluści Wikipedii.
7. Na dokładkę okładka: pozbył się Blixy, pozbył się Micka, a teraz autuje żonę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz