Ocena: ***3/4
Fragment I: krótko i na temat.
Deuter, legenda polskiej muzyki. Przez lata bez płyty, która zawierałaby prawdę o tej formacji. A może o prawdę trudno, kiedy weźmiemy pod uwagę ilość wcieleń Deutera? Całe szczęście ich aktywność wydawnicza w ostatnich latach znacznie wzrosła. Ba, patrząc na
całą ich historię można nawet mówić o swoistej eksplozji
wydawnictw. Były premierowe "Śmieci i diamenty", była
wyborna "Ojczyzna blizna", która przybliżała koncertowy
dorobek Deutera z lat 80. A teraz w limitowanym nakładzie Klubu
Płytowego Razem ukazał się "3 maja 1987. Koncert/rozruchy".
Zatem po kompilacyjnej "Ojczyźnie bliźnie" mamy
wydawnictwo portretujące konkretny skład i konkretny koncert z
okolic przed nagraniem płyty "1987". I tak, jak tamten
studyjny album wypada nietypowo, tak koncertowe oblicze Deutera w
tamtym czasie również nie należało do łatwo definiowalnych.
Zatem co w środku? Repertuarowo mamy troszkę klasyków i troszkę ciekawostek, choć typowy "debeściak" to raczej nie jest. Bazą muzyczną jest
funk, który mieni się odpryskami punkowymi oraz space rockowymi. Zatem daleko stąd do czadów charakterystycznych dla wcześniejszych wcieleń tej formacji, ale "zmiękczenia" brzmienia nie można odbierać jako zarzutu. Wyborna konfiguracja personalna Kelner, Subotkiewicz, Kaczorowski i Falkowski robi zawodową robotę. Polot, finezja, feeling, wzajemne zrozumienie sceniczne. Co do składu wątpliwości nie ma, natomiast można było obawiać się o brzmienie. A to jest całkiem przyzwoite. Jeśli dodatkowo uświadomimy sobie, że obcujemy z dokumentem,
wszelkie braki natychmiast usuwają się w cień. Smaku całości
dodaje postać realizatora dźwięku. Piastujący to stanowisko
Robert Brylewski pozwalał sobie w wielu fragmentach na dość
swobodne traktowanie muzyki płynącej ze sceny. Silna nuta
wprowadzonej rebelii dynamizuje odbiór. I choć w takich wypadkach
plany dźwiękowe bywają wywrócone do góry nogami, to smak tych
fragmentów jest unikalny. Do tego kontekst historyczny: schyłek
komuny i zadymy na ulicach, co wyczuwalne jest w konferansjerce
Kelnera. Zdecydowanie warto sprawdzić, co działo się w Warszawie trzeciego maja 1987 roku.
Fragment II:
uzupełnienie, czyli trzy lata z życia Deutera.
Rok 1986. "Ojczyzna
blizna" przynosi cztery nagrania koncertowe składu Kelner,
Subotkiewicz, Kaczorowski, Falkowski. Jak się ten materiał ma
względem omawianej wyżej płyty? Jest bardziej transowy,
mocniejszy, sekcja wyznacza twarde kroki i trzyma wszystko w pionie.
Napęd rytmiczny wyraźnie organizuje całość, Subotkiewicz
bardziej skryty ze swoimi instrumentami, gitara Kelnera również
gdzieś się zamazuje. Jakość nagrań ewidentnie wpływa na odbiór,
niemniej jednak ten skład w tamtym czasie mocno parł do przodu.
Rok 1987. "Ojczyzna
blizna" nie przynosi żadnego nagrania z tego roku. Tu z pomocą
przychodzi "3 maja 1987. Koncert/rozruchy". Jak się te
nagrania mają do tych rok wcześniejszych? Funk zadomowił się na
dobre. Lepsza jakość nagrań pozwala też na zaobserwowanie
"lżejszych" tendencji muzycznych. W formie ekstremalnej
znajdą one swój wyraz na płycie "1987", gdzie do funku
dokoptują soul i inne czarne wpływy muzyczne. Co prawda jedyny
studyjny album Deutera z lat 80. należy do ciekawych,
to jednak nie pozwala w pełni rozkoszować się tym, co było
najlepsze w tym składzie. Wyparowała energia. Najnowsza koncertówka
pozwala zmienić perspektywę.
Rok 1988. Intensyfikuje
się genialna praca sekcji rytmicznej. Genialnie współpracujący
muzycy, którzy dają bazę tak niezawodną, że reszta składu może
sobie pozwolić na bardzo wiele. Wiadomo, świetna sekcja to 3/4
sukcesu. Do tego odejmujemy Subotkiewicza, a na to miejsce dajemy
Roberta Sadowskiego, który chwycił za gitarę. I tutaj kończą się
żarty. Deuter w tym składzie należał do formacji wybitnych i jak
pokazuje pięć nagrań z "Ojczyzny blizny" pojawiła się
prawdziwa potęga sceniczna. Sadowski jako jeden z niewielu muzyków
przetrawił Hendrixa na swój sposób. Twórczo. I to słychać.
Słychać też, że Deuter miał w swoim dorobku "fragmenty",
które potem w pełni objawiły się na "Soul Amunition"
Houka. Ale jak to mówią: Malejonek to nie Kelner, a Kelner to nie Malejonek. To jednak już
temat na inne opowiadanie.
Kwestionariusz:
1.
Najlepszy moment: jest taki, że taka płyta Deutera się
pojawiła. Ja kibicuję, by to był początek w odkopywaniu
deuterowych archiwaliów. Zwłaszcza nagrania z Sadowskim powinny zostać upublicznione w trybie pilnym.
2.
Najgorszy moment: kobiece wokale na płycie są całkowicie
zbędne.
3.
Analogia z innymi elementami kultury: 1. Deuter to izotop wodoru.
2. Był też niemiecki muzyk Georg Deuter, który działał muzycznie
od początku lat 70.
4.
Skojarzenia muzyczne: Jak Kelner zaśpiewa, to wiadomo z jakim
zespołem się stykamy. Poetyka tekstów też rozpoznawalna w trybie
natychmiastowym.
5.
Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Tutaj mamy wszystko
sprecyzowane. 3 maja 1987 rok, Warszawa, podróż przez Plac Wilsona,
potem wizyta na Smyczkonaliach...
6.
Ciekawostka: Płyta wyszła nakładem Klubu Płytowego Razem.
Przepraszam, nikogo to nie dziwi? We wkładce do płyty jest "list"
do nabywców z rysem historycznym oraz nadziejami na przyszłość.
7.
Na dokładkę okładka: Nie podoba mi się ta estetyka. Kelner w
skórze na "Ojczyźnie bliźnie" prezentował się
znacznie lepiej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz