**1/4
John Cale ma na karku 70
lat, brał udział w kilku muzycznych rewolucjach i ciągle pozostaje aktywnym
muzykiem. Najnowsza płyta pojawiła się na rynku dosłownie przed chwilą i jest
pierwszym od siedmiu lat albumem tego muzyka z premierowym materiałem. Co jak
co, ale mnie by się chyba nie chciało.
Aktywność w pewnym wieku to
jedno. Gorzej jednak, że „Shifty Adventures in Nookie Wood” nie jest wielkim
powodem do dumy. Po ciekawym „I Wanna Talk 2 U”, które otwiera niniejsze wydawnictwo
przechodzimy w nieco dziwny, bardzo depeszowy „Scotland Yard”, który przytłacza
kwaśną klubową wręcz atmosferą. Co ciekawe, nawiązania do Depeche Mode
pojawiają się na tej płycie raz na jakiś czas. Niemniej jednak pomimo tych
skojarzeń początek jest mocny i wynik wynosi dwa zero dla Cale’a. Dalej jednak
sytuacja przestaje być tak jednoznaczna i zaczyna się odwracać na niekorzyść
artysty. Pojawiają się utwory miałkie, bez wyrazu, a co gorsza nawet i takie,
które wydawać się mogą pomyłką. Sztandarowym przykładem niech będzie „December
Rains”. Jest straszny i obrzydliwie szpetny jednocześnie. Jak najbardziej
odrażająca mara. Do głowy wciskają się potwory z gatunku niebieskiego Eiffel 65
lub zielonego Crazy Frog. Auto tune robi swoje. Nie, to nie są żarty. Gościu
nagrywający klasyczne, wizjonerskie płyty Velvet Underground, produkujący
chociażby debiut The Stooges wyskakuje z czymś takim! Nawet najbardziej chora
wyobraźnia nie byłaby w stanie wykoncypować takiej historii! To jednak nie
koniec, bo kilka utworów dalej pojawia się coś tak potwornego, że boję się o
tym napisać. Tam jest „Mothra”! Dante
powinien umieścić ten utwór na samym dnie swojego piekła. Piekłoby.
Kilka błędów pojawiających się na
tej płycie sprawia, że w pewnym momencie nie ma co ratować. Ciekawie skrojone
ciuchy zbrukane zostały cuchnącą posoką. Również długotrwałe słuchanie tej
płyty nie przynosi pozytywnych efektów. Nic się nie osłuchuje, do niczego się
człowiek nie przyzwyczaja, zostaje tylko poczucie marnowania czasu. Szkoda, bo
to mogła być dobra płyta.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: „I Wanna
Talk 2 U” i „Scotland Yard”. Gdyby taki poziom utrzymywał się przez cały album,
byłaby trója z dużym plusem.
2.
Najgorszy moment: „December Rains”. Wstyd. „Mothra”. Zapadam się pod ziemię.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Cale są pozaukładową
jednostką miary długości odpowiadająca początkowo potrojonej długości średniego
ziarna jęczmienia. Jest to jedna z tzw. jednostek imperialnych. [źródło:
Wikipedia]
4. Skojarzenia muzyczne: Depeche Mode, szalona żaba i niebieskie stworki.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: codziennej pracy. Przez dwa tygodnie, dzień w dzień
odpalałem ten album szukając czegoś, co pozwoli nam się zaprzyjaźnić. Niestety
wraz z publikacją tego tekstu znajomość moja z tym albumem się kończy.
6. Ciekawostka. Żadna ciekawostka, tylko słaba płyta.
7. Na dokładkę okładka. Jakaś demoniczna aura z tego bije. Tylko po co ten róż w
kolorze czcionki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz