środa, 30 maja 2012

27. pilot kameleon: Bad Brains, Build A Nation


Ocena: ****1/5

Oryginalny skład Bad Brains był jak ziemia obiecana. Wzdychano do niego, modlono się, proszono o ponowne przyjście. Błagania zostały wysłuchane. Za pierwszym razem objawił się on w 1995 roku pod postacią płyty „God of Love”. Było może niezbyt równo, ale przede wszystkim przyzwoicie. Nie tak jednak wyobrażano sobie powrót tej formacji. Ziemia obiecana? Dla wielu fałszywy prorok z pustym spojrzeniem. O kolejne objawienie mało kto prosił. Łaska spłynęła nieoczekiwanie w 2007 roku pod postacią kolejnego longplaya.
Obraz wyłaniający się po przesłuchaniu „Build A Nation” pokazuje, że rzekoma jałowość „God Of Love” zamieniła się w krainę mlekiem i miodem płynącą. Miód gryczany, a mleko świeże, więc nie każdemu taki frykas będzie smakować. Jest zatem dużo dobroci, choć płyta zamyka się w skromnych 37 minutach. Sprawdźmy pod lupą jakość kilku wybranych elementów. Produkcją zajął się Adam Yauch, czyli MCA z Beastie Boys. Ukręcił im chłopak tłuste brzmienie ociekające gęstym basowym dołem, ale jednocześnie pozbawione nieestetycznego mułu. Mistrzowska robota. A co z kluczowym i najbardziej nieprzewidywalnym elementem? Wiek oraz używki odcisnęły na głosie HR swoje piętno, ale zwiewny efekt końcowy w połączeniu z gwałtowną muzyką przegryza się obłędnie. Wokal powiewa nad kompozycjami, czasem nawet się od nich odrywa, co daje naprawdę piorunujący efekt. Zespół musiał mocno przycisnąć wokalistę do muru, bo kto zna koncertowe dokonania z ostatnich lat wie, że wcale różowo nie musiało być.
No a na koniec to co stanowi o prawdziwej sile „Build A Nation”. Kompozycje. Świetne. Jest ich sporo, są zróżnicowane i dzielą się na dwie grupy. Pierwsza to wysoce energetycznie czady. Dr Know funduje świetne riffy, bas je gruntuje, a perkusja spaja. Nad tym jak chorągiew powiewa głos HR. Kilka klasyków konkurujących z dawnymi szlagierami można z tej płyty wykroić bez problemu. Dobrze jest również w obozie reggae. Zostało ładnie poutykane w różnych zakamarkach płyty dzięki czemu dynamizuje cały materiał. W wielu fragmentach na klawiszu pojawia się Jamie Saft, są również perkusjonalia obsługiwane przez producenta. Zdarzają się też dęciaki. Mielizn brak.
Jest korzeń. Po długiej pauzie prorocy przemówili głosem donośnym.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Trudno wyróżnić jedną kompozycję, bo album jest bardzo równy, ale zaryzykuję i postawię na utwór tytułowy. Ten refren!
2. Najgorszy moment: Jak ta płyta może się nie podobać?
3. Analogia z innymi elementami kultury. Bad Brains to jedna z niewielu kapel, w której czarnoskórzy grają mocną, gitarową muzykę.
4. Skojarzenia muzyczne: początek utworu „Until Kingdom Come” kojarzy mi się ze wstępem do kawałka „Dusza w podróży” Izraela z płyty „Dża ludzie”.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Przez długi okres czasu była pierwszą płytą włączaną przeze mnie po powrocie z pracy. Świetnie relaksowała.
6. Ciekawostka. 1. Album wydano również w efektownej i nietypowej edycji winylowej. Cztery siedmiocalowe płyty, każda w innym kolorze spakowane do eleganckiego pudełka. 2. Na składance „New York Thrash” z 1982 roku Bad Brains oraz Beastie Boys umieścili po dwie sąsiadujące ze sobą kompozycje. Wybór producenta nie był zatem przypadkowy.
7. Na dokładkę okładka. Rastafariański Lew Judy rozwala babilońskie budynki. Kolorystyka też ideologiczna. Trzeba wspomnieć, że na okładce „God Of Love” również pojawiło się to zwierzątko. W środku digipacka widać natomiast kokpit kosmicznego studia muzycznego. Universal Sound!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz