Ocena: * * * 1/4
Ta płyta wprost powala mnogością nawiązań muzycznych. Trzeba dodać: niezmiernie różnorodnych i ambitnych. Za to spory szacun dla Budzyńskiego. Niewielu jest artystów, którzy tak bardzo świadomie i koncepcyjnie podchodzą do własnej twórczości nie tracąc przy tym naturalności.
Autor płyty postawił poprzeczkę wysoko. To nie jest lekka płyta. To nie jest rock’n’roll. Aranżacje, podobnie jak konstrukcja samych utworów są minimalistyczne, statyczne. Są tu zapętlone podkłady rytmiczne, przeszkadzajki i zazwyczaj jeden prowadzący instrument. Na takiej podkonstrukcji umieścił linie wokalne i przede wszystkim teksty. Teksty świetne, teksty zdecydowanie nie rozrywkowe, ale kto zna pisanie Budzego ten wie, czego się spodziewać i rekomendacji większych tu nie potrzeba. I niby wszystko ma sens, każdy dźwięk i każde słowo, co powinno w wyniku dać przynajmniej płytę znakomitą, ale niestety tak nie jest.
Kuleje wykonanie. O ile głos Budzego w Armii jest na swoim miejscu i zawsze będzie to tutaj jakoś nie mogę tego w większości przełknąć. Utwory, które aż gotują od jakiegoś chorego napięcia wymagają mocnych, ekspresyjnych linii wokalnych. Jak Scott Walker, jak Jaz Coleman. Tutaj wokalista śpiewa zachowawczo, właściwie na jednym poziomie emocjonalnym. Inna sprawa, że Budzy nie jest stworzony do śpiewania melodyjnych piosenek. W takich fragmentach uwypukla się jego dosyć szorstka i męcząca barwa głosu. Najgorzej jest w pseudo-klezmerskich zaśpiewach w „Natura Nature” spotęgowanych banalnym refrenem. Cóż, albo to lubisz albo nie. Na szczęście jest tu trochę utworów zaśpiewanych dobrze, a w tych słabszych uwagę odwracają smakowite liryki.
Mimo wszystko, wielki żal nie docenić tak ambitnej, inteligentnej i niecodziennej płyty. Zdecydowanie osobliwość na naszej scenie muzycznej.
Ta płyta wprost powala mnogością nawiązań muzycznych. Trzeba dodać: niezmiernie różnorodnych i ambitnych. Za to spory szacun dla Budzyńskiego. Niewielu jest artystów, którzy tak bardzo świadomie i koncepcyjnie podchodzą do własnej twórczości nie tracąc przy tym naturalności.
Autor płyty postawił poprzeczkę wysoko. To nie jest lekka płyta. To nie jest rock’n’roll. Aranżacje, podobnie jak konstrukcja samych utworów są minimalistyczne, statyczne. Są tu zapętlone podkłady rytmiczne, przeszkadzajki i zazwyczaj jeden prowadzący instrument. Na takiej podkonstrukcji umieścił linie wokalne i przede wszystkim teksty. Teksty świetne, teksty zdecydowanie nie rozrywkowe, ale kto zna pisanie Budzego ten wie, czego się spodziewać i rekomendacji większych tu nie potrzeba. I niby wszystko ma sens, każdy dźwięk i każde słowo, co powinno w wyniku dać przynajmniej płytę znakomitą, ale niestety tak nie jest.
Kuleje wykonanie. O ile głos Budzego w Armii jest na swoim miejscu i zawsze będzie to tutaj jakoś nie mogę tego w większości przełknąć. Utwory, które aż gotują od jakiegoś chorego napięcia wymagają mocnych, ekspresyjnych linii wokalnych. Jak Scott Walker, jak Jaz Coleman. Tutaj wokalista śpiewa zachowawczo, właściwie na jednym poziomie emocjonalnym. Inna sprawa, że Budzy nie jest stworzony do śpiewania melodyjnych piosenek. W takich fragmentach uwypukla się jego dosyć szorstka i męcząca barwa głosu. Najgorzej jest w pseudo-klezmerskich zaśpiewach w „Natura Nature” spotęgowanych banalnym refrenem. Cóż, albo to lubisz albo nie. Na szczęście jest tu trochę utworów zaśpiewanych dobrze, a w tych słabszych uwagę odwracają smakowite liryki.
Mimo wszystko, wielki żal nie docenić tak ambitnej, inteligentnej i niecodziennej płyty. Zdecydowanie osobliwość na naszej scenie muzycznej.
2. Najgorszy moment: „Natura Nature”
3. Analogia z innymi elementami kultury: Śmierć - muchy, które krążą nad tą płytą jak nad zleżałym trupem.
4. Skojarzenia muzyczne: Scott Walker, Killing Joke, Massive Attack, NIN, CAN, muzyka klezmerska
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa: Świat po zagładzie atomowej. Chwilę po albo chwilę przed – sam nie wiem?
6. Ciekawostka: W matematyce osobliwość w pewnym sensie wiąże się z nieskończonością. W kontekście twórczości Budzego doskonale wiadomo czym owa „Nieskończoność” jest. Ciekawe czy jest to zamierzona czy podświadoma metafora?
7. Na dokładkę okładka: Im bardziej się wpatruje tym bardziej to miasto z okładki mnie wciąga. A może powinienem powiedzieć – zjada. Piękne!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz