poniedziałek, 16 maja 2011

02. Basik: Aya RL ,"Niebieska"








Ocena: * *

W ekstremalnych odmianach nurtów muzycznych bardzo łatwo przekroczyć niewidzialną linię pomiędzy tym, co przekonujące i wciągające a czymś zupełnie przeciwnym. Dajmy na to ultra leśno-pogański black, który raz może pachnieć mistycznym mchem i hubą a innym razem gównem pozostawionym za krzakiem jagód (z obowiązkową chusteczką). Albo brutalny death często pozostawiający słuchacza znudzonego z poważnymi podejrzeniami, że zespół składa się z muzycznych analfabetów.

Co mają powyższe przemyślenia do drugiego album Aya RL? Moja obserwacja nie dotyczy tylko i wyłącznie muzyki metalowej. Nowa fala jak i post-punk w odmianie ekstremalnej (ekstremalnej emocjonalnie a nie przez „mocne uderzenie”) to nierzadko muzyka z jedną niesforną nogą, która chce przekroczyć ową krawędź. Gniew, frustracja i egzystencjalny nihilizm podawany bez szaleńczej szczerości, abstrakcyjnych tekstów i eksperymentowania jest oczywiście nudą. Gdy szaleństwa jest jednak za dużo robi się śmiesznie i groteskowo. Zachowanie swoistej (nie)równowagi powiodło się Variete czy też „nowej” Siekierze. Aya RL na „Niebieskiej” nie miała tyle… chciałoby się powiedzieć szczęścia, ale chyba jednak talentu. Utwory, które – jak mniemam – w zamyśle muzyków powinny zionąć czarnym dymem i rzygać smołą są po prostu w większości kiczowate i drażniące. Kolejny grzech to zestawienie „groźnych” post-punkowych numerów z figlarnymi, pastiszowymi pioseneczkami. No, bo jak taki apokaliptyczny „Za chlebem” ma się do nieudolnej inspiracji artystą-poprzednio-znanym-jako-Prince w „Prinsim sercu” (brawo za tytuł, osrałem sobie całą zbroję).

Nieudana to płyta, choć mogło być inaczej. Takie rzeczy jak „Sabotaż” czy „Moje on” mają spory potencjał i nawet w pewien sadomasochistyczny sposób podobają mi się. I co z tego? Dobre piosenki (korzystając z klucza S/M) nie wypełniają nawet połowy płyty.


Kwestionariusz:

1. Najlepszy moment: Nie wiedzieć czemu bardzo lubię tekst „Sabotażu” a szczególnie frazę „Odbyt moich marzeń”.
2. Najgorszy moment: To nie jest tylko „moment”.
3. Analogia z innymi elementami kultury: „Aztecki” symbol słońca na okładce. Instrumentalny „Waltera pamięci rapsod żałobny” nawiązuje tytułem do poezji Norwida. Dlaczego?
4. Skojarzenia muzyczne: Oszczędność aranżacji z Cabaret Voltaire (oczywiście gdzie im tam do nich), brzmienia – Kraftwerk dla ubogich.
5. Kontekst: Dzięki tej płycie sięgnąłem głąbiej w polską nową falę ’80 i znalazłem sporo dobroci. Do tego sprawdziłem gdzie jest Fiji.
6. Ciekawostka: Do „Prinsiego serca” został nakręcony teledysk! Ale jaja! Tańczy Edyta Kozak, choreografka, obecnie szefowa fundacji Ciało/Umysł (jest i coroczny festiwal o tej samej nazwie).
7. Na dokładkę okładka: Słoneczko kojarzące mi się z symboliką aztecką nad ciemną sylwetką dużego miasta, czyli jednym słowem „Ameryka” stara i nowa. Proste nawiązanie do tekstu „Za chlebem”. Bardzo brzydka, ale pozostająca w pamięci.

1 komentarz:

  1. no ja pierdolę, czy wyście się wspólnie naćpali przy tej niebieskiej, że wszyscy o niej piszecie? niezły monty pajton :)

    OdpowiedzUsuń