Ocena: * * * 1/2
Że Robert Brylewski wielką postacią jest – już pisaliśmy. Że
Brygada Kryzys wielkim zespołem jest – też chyba nie ma potrzeby nikogo
przekonywać. I to zarówno Brygada pierwsza, ta spod znaku czarnej płyty, jak i
ta druga, od rozbuchanego „Cosmopolis”. Pozostańmy przy tym uproszczeniu, że
Brygady były dwie, nie roztrząsajmy już dłuższych czy krótszych koncertowych
reaktywacji, które nagrań po sobie nie pozostawiły.
O wyjątkowości Brygady pisało wielu, mądrzejszych i lepiej
(bo również od środka) znających temat ode mnie. Punk, nowa fala, reggae,
talent Lipińskiego do pisania chwytliwych melodii i nieustające eksperymentalne
odloty Bryla plus jego nieprzeciętne umiejętności jako gitarzysty – wszystko to
w niesamowity sposób stopiło się w jedno. I być może chłopaki mogli nagrać dużo
więcej, a być może zrobili wszystko co mogli – nie wiemy. Zostały nam dwie
płyty studyjne i jedna koncertowa. Aha, i jeszcze coś. Live in Remont 93.
Ten zapomniany koncert wydano w roku Igrzysk Olimpijskich w Atlancie na kasecie i nigdy go nijak nie wznowiono. Występ pochodzi z odbywającej się wówczas przez kilka lat corocznej imprezy o wdzięcznej nazwie Stanik, którą to nazwę tłumaczy jasno fakt, iż koncerty nieodmiennie miały miejsce trzynastego grudnia. Materiał trwa raptem 37 minut, co sugeruje, iż jest tylko wycinkiem – czy ktoś nagrał resztę? Tak czy owak, wkraczamy oto na stary, znajomy, grząski grunt pod tytułem: Po co komu płyty koncertowe?
Bo czy „Remont” jest dobrym koncertem? Pewnie. A czy wnosi cokolwiek nowego do wizerunku Brygady Kryzys? Ano niespecjalnie. Jasne, czuć ducha, czuć moc, czuć radość, czuć chęć zabawy muzyką, czuć swobodne podejście do utworów – „Ganja” zyskała psychodeliczny wstęp, „Nie ma nic” zmieniło się nam w reggae, a w „Subway Train” dostaliśmy sporo dodatkowych efektów gitarowych. Ale, odkładając na bok wszystkie te gadki o legendzie grupy, o obcowaniu z kultem itp., nie znajduję tu niczego, co wyniosłoby ocenę płyty ponad słowa „fajny koncert” i co stanowiłoby jakąś szczególną wartość dodaną do Czarnej i „Cosmopolis”. Nie zrozumcie mnie źle, słucha się tego znakomicie. Gdzieś tam miga żal, że może i ten zespół wykorzystał swój potencjał w niewielkim tylko ułamku, niemniej dłuższe obcowanie z „Remontem” to dla mnie zabawa spod znaku jarania się tym, że oto perkusista zagrał dwa takty więcej, a gitarzysta solówkę o pół tonu niżej, niż w wersji studyjnej.
Co nie zmienia faktu, że gdyby ktoś kiedyś wydał toto na kompakcie, to naturalnie zaraz staję w kolejce.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Czy pamięta ktoś Mieszka VII?
2. Najgorszy moment: Zakradł się jakiś dywersant i uszkodził kaczkę.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Hmmm, film Cronenberga?
4. Skojarzenia muzyczne: Jak pisałem – punk, reggae i nowa fala w jednym.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Podróż sentymentalna.
6. Ciekawostka: Ponoć Tomek Lipiński nie pamięta o istnieniu tej kasety.
7. Na dokładkę okładka: Jak to często u Bryla – przaśne rękodzieło.
Ten zapomniany koncert wydano w roku Igrzysk Olimpijskich w Atlancie na kasecie i nigdy go nijak nie wznowiono. Występ pochodzi z odbywającej się wówczas przez kilka lat corocznej imprezy o wdzięcznej nazwie Stanik, którą to nazwę tłumaczy jasno fakt, iż koncerty nieodmiennie miały miejsce trzynastego grudnia. Materiał trwa raptem 37 minut, co sugeruje, iż jest tylko wycinkiem – czy ktoś nagrał resztę? Tak czy owak, wkraczamy oto na stary, znajomy, grząski grunt pod tytułem: Po co komu płyty koncertowe?
Bo czy „Remont” jest dobrym koncertem? Pewnie. A czy wnosi cokolwiek nowego do wizerunku Brygady Kryzys? Ano niespecjalnie. Jasne, czuć ducha, czuć moc, czuć radość, czuć chęć zabawy muzyką, czuć swobodne podejście do utworów – „Ganja” zyskała psychodeliczny wstęp, „Nie ma nic” zmieniło się nam w reggae, a w „Subway Train” dostaliśmy sporo dodatkowych efektów gitarowych. Ale, odkładając na bok wszystkie te gadki o legendzie grupy, o obcowaniu z kultem itp., nie znajduję tu niczego, co wyniosłoby ocenę płyty ponad słowa „fajny koncert” i co stanowiłoby jakąś szczególną wartość dodaną do Czarnej i „Cosmopolis”. Nie zrozumcie mnie źle, słucha się tego znakomicie. Gdzieś tam miga żal, że może i ten zespół wykorzystał swój potencjał w niewielkim tylko ułamku, niemniej dłuższe obcowanie z „Remontem” to dla mnie zabawa spod znaku jarania się tym, że oto perkusista zagrał dwa takty więcej, a gitarzysta solówkę o pół tonu niżej, niż w wersji studyjnej.
Co nie zmienia faktu, że gdyby ktoś kiedyś wydał toto na kompakcie, to naturalnie zaraz staję w kolejce.
Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: Czy pamięta ktoś Mieszka VII?
2. Najgorszy moment: Zakradł się jakiś dywersant i uszkodził kaczkę.
3. Analogia z innymi elementami kultury: Hmmm, film Cronenberga?
4. Skojarzenia muzyczne: Jak pisałem – punk, reggae i nowa fala w jednym.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Podróż sentymentalna.
6. Ciekawostka: Ponoć Tomek Lipiński nie pamięta o istnieniu tej kasety.
7. Na dokładkę okładka: Jak to często u Bryla – przaśne rękodzieło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz