czwartek, 15 marca 2012

22. Azbest: The Smiths "Strangeways, Here We Come "

The  Smiths - Strangeways, Here We Come
* * * 1/2

Krótko: ambitny gitarowy pop.
Dalej będę pluł jadem więc można odpuścić.
Jako się rzekło muzyka ciekawa – utworach są różnorodne, sporo się dzieje – panowie zdecydowanie pracowali nad aranżacjami. Brzmienie płyty wzbogacają przeróżne smaczki – m.in. dźwięki saksofonu, smyczki. I tu dochodzimy do wad.
Miejscami nazbyt wyraźnie słychać, że płytę nagrywano w najciemniejszych latach średniowiecza fonografii – latach osiemdziesiątych. Wspomniany dodatki brzmieniowe to tak naprawdę pseudo-instrumenty – dźwięk uzyskano przy pomocy syntezatora. Otrzymujemy dźwięk instrumentopodobny. Nawet perkusja chwilami też osobliwie pobrzmiewa. Na dobrą sprawę to detale, ale mogą być nieprzyjemne i psują odbiór całości.
Większym problemem są proporcje między partiami instrumentalnymi a wokalno-instrumentalnymi. Nad muzyką zdecydowanie góruje głos Morrisseya. Sam głos niczego sobie – niebanalny, wszechstronny... Ale interpretacje bywają ciężkostrawne... Zazwyczaj jest dobrze, ale chwilami M robi się tak teatralny i zmanierowany, że zabija całą zabawę. Śpiewanie jakby był na skraju omdlenia w ekstazie nerwowej zupełnie do mnie nie trafia. Zbyt pretensjonalne jak na mój gust. A tekstowo też bywa le fuj. Coś w stylu „Zła dziewczyno, nie życzę ci śmierci, ale bym nie płakał”. No, kurwa - co to ma być?
Doceniam wkład, ale nie moja półka. Gdybym zdobył się na obiektywizm zapewne mógłbym nawet się pozachwycać. Może w innym wcieleniu, może tylko w innym stanie ducha. Ale nie teraz – jak mawiał Kazimierz Górski „gra się tak jak przeciwnik pozwala”.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: muszę przyznać, że niezwykle ujęła mnie aliteracja w tytule „Death of a Disco Dancer”. Instrumentalna końcówka tez przyjemna.
2. Najgorszy moment: Na płycie nie ma ewidentnie słabych elementów – co bym nie mówił o Morissey'u, kompozycje są porządne. Dobra - początek „Last Night I Dreamt That Somebody Loved Me”. To sample z jakiegoś filmu o zombie? Wyszło strasznie po chuju... A jak się zastanowić to tytuły jako takie są jakieś takie...
3. Analogia z innymi element kultury: często okładki płyt The Smith to kadry z filmów przeróżnych.
4. Skojarzenia muzyczne: Liczne – inspirowało się nimi/zżynało od nich całe mnóstwo wykonawców.
5. Pasuje jako ścieżka dźwiękowa do: Pisanie decyzji w sprawie odmowy umorzenia odsetek za zwłokę w podatku od czynności cywilnoprawnych.
6. Ciekawostka: Swego zzasu ich kawałek „London” nagrał... Anthrax.
7. Na dokładkę okładka: Richard Davalos w kadrze z „na wschód od Edenu”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz