sobota, 16 kwietnia 2011

01. Pippin: Budka Suflera, Cień wielkiej góry



Ocena: ****1/2

Debiut Budki mocno zaskoczy tych, którzy kojarzą zespół z hitów pokroju "Takiego tanga" czy innej "Jolki". W swoich początkach ekipa ta przejawiała niemałe ambicje. Bazując na bluesrocku, śmiało wykorzystywała mocne riffy gitarowe, rozbudowane formy kompozycyjne i długie partie instrumentalne. Dość powiedzieć, że na debiutanckim "Cieniu wielkiej góry" tylko jeden utwór trwa mniej niż pięć minut, a wieńczący album "Szalony koń" dobija do dwudziestu. Głównymi zwracającymi uwagę składowymi są podniosły, wręcz patetyczny nastrój całości, potęgowany zresztą przez teksty, oraz mocny, niekiedy zbyt forsowny, śpiew Krzysztofa Cugowskiego - który nawet jeśli zdradza już pewną manieryczność, to daleko mu jeszcze do nadmiernego rażenia nią, jakie z dzisiejszej perspektywy jest jednym ze znaków rozpoznawczych zespołu.
Tytułowy utwór to niemal elegijny, powolny epos na temat górskiej wspinaczki, jako odwiecznego pragnienia zmierzenia się z naturą i ze sobą samym.Bardziej dynamiczne i gitarowe są "Samotny nocą" oraz "Lubię ten stary obraz", przeciwstawiający w tekście dzisiejszy świat temu znanemu z legend i ballad rycerskich. Między spokojem a dynamiką znakomicie balansuje "Jest taki samotny dom", płynnie przechodzący od potężnych partii gitary przez łagodny, lecz coraz mocniejszy śpiew, do imponującego wręcz duetu wokalnego (przez długą część bez udziału instrumentów) Cugowskiego i występujących na całej płycie w chórkach Alibabek. "Szalony koń" to wielowątkowa suita, w której jest miejsce na zmiany melodii, dynamiki, dłuższe partie gitarowe i klawiszowe (nie tylko Romualda Lipki, ale i grającego gościnnie na Moogu samego Czesława Niemena) oraz opowieść, w której dopatrywać się można aluzji narkotycznych. Szkoda tylko, że przejścia między poszczególnymi fragmentami są mało płynne, często mamy wyciszenie jednej i start drugiej, a i zakończenie mogłoby być bardziej wyrafinowane.
Płyta do dziś robi spore wrażenie. Pozostaje żałować, że dalsze koleje zespołu nie toczyły się tą drogą.

Kwestionariusz:
1. Najlepszy moment: wejście riffu gitary w "Jest taki samotny dom". Po spokojnym intro naprawdę wali między oczy.

2. Najgorszy moment: wpadek raczej nie ma. Niech będą niektóre przydługie inprowizacje w "Szalonym koniu".

3. Analogia z innymi elementami kultury: "Jest taki samotny dom" jako żywo kojarzy mi się z opowiadaniami Edgara Allana Poe.

4. Skojarzenia muzyczne: głównie rock progresywny połowy lat siedemdziesiątych, zwłaszcza ten odchodzący od świeżości, a idący w stronę coraz większej nudy. Ciężko mi wskazywać konkretnych wykonawców, bo trochę ich nie odróżniam, jeszcze bym kogoś skrzywdził. Czy ktoś na naszym podwórku się ta płytą inspirował? Może Exodus? Chociaż pewnie nie, pewnie czerpali z tych samych wzorców.

5. Kontekst: Utwór tytułowy pewnie dobrze by brzmiał w uszach podczas odpoczynku na świeżo zdobytym górskim szczycie. A czy "Szalonego konia" można zapodać sobie w trakcie narkotycznego odlotu? Nie wiem, to nie moje rejony.

6. Ciekawostka: Szkoda mi, że "Jest taki samotny dom", moim zdaniem najlepszy utwór Budki, jeśli funkcjonuje w świadomości przeciętnego słuchacza, to raczej w późniejszej wersji, z Urszulą zamiast Alibabek. Nie da się ukryć, że jest bardziej dopracowany, ale zupełnie brakuje tego młodzieńczego uroku.

7. Na dokładkę okładka: Okładka niezmiennie budzi moją wesołość. Co jeden portret, to lepszy. Gdzie się takich czterech dobrało? Szkoda, że widać głównie twarze - zakładam, że co najmniej połowa ma spodnie typu dzwony i buty na koturnach. Uwaga - na niektórych reedycjach twarzy brakuje, z czym ciężko się pogodzić.

01. Pilot kameleon: Budka Suflera, Cień wielkiej góry



Ocena: ***1/2

Z perspektywy lat „Cień wielkiej góry” nie pasuje do dorobku Budki Suflera. Co więcej, z tego powodu bardzo łatwo go przeoczyć. Któż może przewidzieć, że w twórczości tego zespołu może być płyta godna uwagi? Droga jaką przez lata przeszła Budka Suflera prowadziła z rejonów ambitnych na tereny, gdzie tania rozrywka sąsiaduje z biesiadą i kolędowaniem. To obszar zarezerwowany dla tej formacji. Początek był jednak nad wyraz obiecujący, a wszystkie inne płyty tego zespołu pozostają w „cieniu wielkiej góry”.
Domeną „Cienia wielkiej góry” są chwyty charakterystyczne dla rocka progresywnego. Patos, stylistyczny kalejdoskop, mocowanie się z większą formą czy ochocze wykorzystanie Mooga dają w ich wypadku intrygujący efekt dopełniony charakterystycznym głosem wokalisty. Budka bardziej asymiluje tropy odkryte przez innych, niż poszukuje własnych oryginalnych rozwiązań. Wypada to jednak bardzo przekonująco.
Bardzo ciekawie prezentują się teksty, które można traktować jako nawiązanie do powieści gotyckiej. Wprowadzanie atmosfery tajemnicy i wykorzystanie rekwizytów rodem z XIX-wiecznej powieści tajemnic daje intrygujący efekt i pozwala wysnuć tezę, że debiut Budki Suflera jest pierwszym polskim muzycznym manifestem nurtu gotyckiego.
Powieść gotycka w czystej formie nie wydała żadnego arcydzieła. Pewne jej elementy zostały jednak z powodzeniem przejęte przez romantyków i przefiltrowane przez ich wrażliwość. Kultywowanie twórczości w duchu czystego gotycyzmu oznaczało pogodzenie się z własną wtórnością. Istniejący zaczyn musiał zostać zmodyfikowany, by objawić własną indywidualność. Budka na debiucie znajduje się właśnie na takiej granicy. Dokonała delikatnych modyfikacji, które wymagały następnego kroku. Gdyby go wykonała, moglibyśmy spodziewać się płyt znacznie większego kalibru niż tych które otrzymaliśmy. Takiej jak w przypadku powieści gotyckiej.

Kwestionariusz
1. Najlepszy moment: Funkowy riff „Szalonego konia” 11:35.
2. Najgorszy moment. Wokal Krzysztofa Cugowskiego został skażony w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Ciągła obecność wątpliwego repertuaru Budki Suflera we wszystkich mediach dała się we znaki i kompletnie obrzydziła jego głos.
3. Analogia z innymi elementami kultury. Powieść gotycka, o czym pisałem w tekście recenzji. Teraz kilka fragmentów wyrwanych na chybił trafił: „Od gór pędzą konie”, „już blisko są, nad miasto kładą się ich cienie”. „Idę przez pusty pałac”, „uderzył deszcz wybuchła noc” „ktoś na skrzypcach gra, gotyckie odrzwia chylą się”, „widziałem jak wygląda mroczny brzeg”.
4. Skojarzenia muzyczne. King Crimson. Partie gitary z utworu „Szalony koń” frippują. Deep Purple. Partie gitary czasem purpurowe są. No a na koniec Joe Cocker wyczuwalny w wokalu Cugowskiego.
5. Kontekst. Cugowski senatorem. „Sam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt!”.
6. Ciekawostka. Przez lata wydanie kompaktowe osiągało horrendalne sumy na aukcjach internetowych. Dzięki ubiegłorocznej reedycji wszystko wróciło do normy.
7. Na dokładkę okładka. Niemenowe obrazy, sbb-owskie bazgroły, breakoutowe fotografie Nalepy znacznie lepiej się prezentują niż propozycja Budki. Nic szczególnego, choć mogło być gorzej.

01. Basik: Budka Suflera, Cień wielkiej góry













Ocena: * * * 1/4

Znając ich współczesne radiowe przeboje (choć w sumie od dawna sukcesów kasowych brak) można zdecydowanie doznać wstrząsu po pierwszym odsłuchu. Budka Suflera gra tu coś z pogranicza hard i prog rocka! To nie są jaja. Zarówno pod względem warsztatowym jak i kompozycyjnym jest to naprawdę poziom światowy. Dla przykładu weźcie sobie taki zeppelinowy riff otwierający „Samotnego nocą” osadzony na grającej potężnym groove sekcji rytmicznej. Albo 20-minutowy wieńczący płytę (w podstawowym wydaniu) „Szalony Koń”. Wielowątkowy, pełny świetnych melodii, tańczącego mooga a także ciężkich riffów wyjętych z brytyjskiej szkoły hard rocka lat 70tych. Epickość bez taniego patosu i przynudzania - uczcie się neoprogrockowcy. Niezłym zaskoczeniem jest „Lubię ten stary obraz”, gdzie początkowa linia wokalna przyjemnie nawiązuje do psychodelicznych przygód Beatlesów. „Jest taki samotny dom” – utwór, który zna nieświadomie prawie każdy – niesie w sobie dużo misterialnego ducha a jego druga część ze słodziutkim chórem Alibabek chwyta za serce nawet największego łajdaka. To znaczy chwytałaby gdyby… tak, tutaj następuje zwrot akcji. Biel zamienia się w czerń, mleko w węgiel. Głos Krzysztofa Cugowskiego – mimo, że dysponuje on na tej płycie świetnymi liniami melodycznymi (trochę w stylu Niemena) – jest nieprzyjemny. Toporny i wręcz chamski. Krzysztof ma też poważny problem z dynamiką swojego głosu i nawet ten przepiękny fragment z „Samotnego domu” śpiewa na pełnej k%#wie. Mnie to przeszkadza i dziwie się, że Alibabkom nie przeszkadzało, gdy taki „chop” wył im za uchem. Drażniące „momenty” wokalne na szczęście nie są w przewadze, ale i tak komfort rozkoszowania się tym albumem spada.
Mimo biednej produkcji oraz „starczo – góralskiego” głosu Krzysztofa, debiutu Budki Suflera słucha się całkiem przyjemnie. Głównie dzięki niebanalnym, ale chwytliwym kompozycjom i porywającemu wykonaniu (instrumentalistów).

1. Najlepszy moment: „Jest taki samotny dom” – mistrzowska konsekwencja w stopniowaniu nastroju oraz rozwijaniu melodii. No i piękny chór Alibabek (3:27).

2. Najgorszy moment: „Jest taki samotny dom” – brzydki Krzysztof Cugowski

3. Analogia z innymi elementami kultury: Wszechobecny „gotycki” romantyzm w tekstach np.:
„Za witraża dziwnym szkłem,
Pustych komnat chłód,
W szary pył rozbity czas,
Martwy, pusty dwór.”

4. Skojarzenia muzyczne: Wyraźne inspiracje brytyjskim hard i prog rockiem lat 70tych np.: King Crimson - „Jest taki samotny dom” (1:10), Genesis - „Szalony koń” (12:00), Budgie – „Szlony Koń” (0:31), Led Zeppelin – „Samotny Nocą” (początek).

5. Pasuje jako soundtrack do: Gdy pędzisz na rumaku żeby odbić swoją ukochaną, która została wysłana przez jej rodzinę do włoskiego klasztoru w Alpach po tym jak Inkwizycja wrobiła Cię w zabójstwo kardynała.

6. Ciekawostka: brak

7. Na dokładkę okładka: Szary kwadrat na białym tle z tytułem – finezja to nie jest.

01. Azbest: Budka Suflera, Cień wielkiej góry

Budka Suflera - Cień wielkiej góry
***1/2

Zaskoczyła mnie a ta płyta. W dodatku pozytywnie zaskoczyła. Budka Suflera zawsze kojarzyła mi się z tym nieszczęsnym tangiem i późniejszymi żałosnym próbami powtórzenia wyczynu nie do powtórzenia (Cug na scenie w Opolu odziany w marynarę wyszywana cekinami – może się przyśnić). Siła rzeczy patrzyłem na nich z tej perspektywy i po „Cień wielkiej góry” sięgałem z niepokojem. Na szczęście więcej było strachu niż bólu – całkiem przyzwoity materiał.
Na płycie dominuje podniosła, epicka muzyka – generalnie mają rozmach skurwisyny. Z tymi zalatującymi Black Sabbath riffami nie tak daleko im do heavy metalu. Gdyby podkręcili do 11 mogliby pościgać się z Manowar. Na szczęście jest na płycie znacznie więcej. Słysze w tej muzyce przyjemne, choć nienachalne podobieństwa do King Crimson. Głównie do tej „nadętej” wersji, ale znajdzie się też kilka fragmentów przypominających coś ze „Starless and Bible Black” np. w „Lubię ten stary obraz” (a początek jakby podebrany z Popol Vuh).
Wykonawczo jest zupełnie w porządku (ale solówki często robią się przykre). Kompozycje też trzymają poziom, a utwór tytułowy jest naprawdę dobry. Gorzej jest z „Szalonym koniem”. Zajmuje pół płyty, a trudno przez niego przebrnąć. Brakuje jakiejś myśli przewodniej, a to mieszanie trochę na siłę. Najsłabszym ogniwem jest Cugowski. Głos ma mocny, ale niestety chwilami zanadto folguje sobie wokalnie. Zbytnio szarżuje, a wtedy robi się strasznie.
Dodatki to więcej tego samego, ale przynajmniej o klasę niżej. Brakuje w nich ciężaru albo chociaż dobrego pomysłu.
Okazuje się, że Budka Suflera miała wtedy spory potencjał. Po latach mogli być zapomnianymi prekursorami heavy metalu, albo niedocenionymi klasykami rocka progresywnego.

Kwestonariusz:
1. Najlepszy moment: sam początek płyty.

2. Najgorszy moment: solówki gitarowe/zawodzenia Cugowskiego.

3. Analogia z innymi elementami kultury: Płyta mocno zalatuje Norwidem, zespół nawet umieścił go w tytule jednego z utworów (swoją drogą jest to ciekawe nawiązanie do „Bema pamięci żałobnego rapsodu”).

4. Skojarzenia muzyczne: Starless and Bible Black Sabbath.

5. Pasuje jako soundtrack do: ta muzyka świetnie by pasowała do scen batalistycznych – np. jakaś szarża kawalerii w zwolnionym tempie. Gdyby ktoś chciał nakręcić „Potop 2” będzie jak znalazł.

6. Ciekawostka: w nagraniu płyty brał udział Czesław Niemen. Niedługo – ze studia wyrzucił go producent.

7. Na dokładkę okładka: Zaskakuje ten ascetyzm graficzny okładki – mocno kontrastuje z rozmachem muzyki.